środa, 29 lutego 2012

Kolejny ciężki dzień.

O matko! Przeżyłam dzisiejszy dzień. Rozprawka z WOS-u: napisana i to jest dla mnie na chwilę obecną największe osiągnięcie. Jakby mi dziś ulżyło. Jutro kartkówka z historii, pewnie z chemii, ale już się nauczyłam, także mogę dla Was napisać. Jutro mam tylko do 12:30 lekcje! Ooooo Yesssssssss ;D  Zaczęłam czytać 'Noce w Rodanthe', początek się rozkręca, aczkolwiek nie mam czasu na razie czytać, gdyż ja muszę na to poświęcić co najmniej 2 godz., żeby sobie na spokojnie każdą linijkę przeanalizować, zastanowić się jak ją później Wam przekazać, żeby zachęcić do czytania. Dziś uświadomiłam sobie, że zostało 55 dni do mojego egzaminu. Jej... już się zaczynam załamywać, nie chcę mi się wziąć za naukę, gdyż tego jest za dużo. Uczyłam się przez dwa i pół roku dzień w dzień, temat w temat, dawałam z siebie tyle na ile byłe mnie stać. Pisałam każdą pracę, chodziłam na dodatkowe zajęcia, nie miałam życia towarzyskiego wiele, bo nauka, nauka, nauka. Teraz nie będę już taka głupia, muszę korzystać, pókim młoda ;D Zaplanowałam sobie, że te wakacje będą jednymi z najlepszych w moim życiu. Może gdzieś wyjadę lub spędzę te wakacje w swoim małym świecie, wśród oddanych przyjaciół i dobrych znajomych. Całymi dniami mam zamiar leżeć na słońcu (może w końcu się opalę!). A do Was roczniku '96 pytanie: jak nauka? Macie już jakieś szkoły, profile wybrane? A do wszystkich: macie jakieś plany wakacyjne już? :D :)


Pozdrawiam gorąco, M.

wtorek, 28 lutego 2012

Wtorek.

Dziś wtorek, dopiero wtorek. Bardzo męczący dzień. Ledwo się ruszam normalnie. Ale muszę się Wam pochwalić, zdobyłam trzy meeeeeeeega poszukiwane przeze mnie książki, o których zapewne w najbliższym czasie napiszę. Dwie autorstwa Nory Roberts, a jedna Nicholasa Sparksa. Niestety te dwie pierwsze to są II i III tom, brakuje mi I, bo IV już dawno przeczytany i też się z wami podzielę, ale tak po kolei będę szła, żeby się nie pomieszało. Jak tylko zdobędę ten I tom to zaraz napiszę. W szkole jak to w szkole, godziny ciągnęły się i ciągnęły. Na nogach jestem o 6:30! I dopiero po 10 godzinach wróciłam i mogę spokojnie odpocząć. Ale myśl, że na jutro rozprawka z WOS-u i słownictwo z angielskiego ciągnie się za mną od rana. Normalnie uczepiła się i nie chce odejść. Nawet jak teraz piszę to mam w głowie, że zaraz będę musiała się zbierać i iść się czegoś w końcu uczyć. Na szczęście mój mózg szybko przyswaja słownictwo. A rozprawkę jakoś, jakoś też zapamiętam. Przecież wszystko jest do zrobienia, szczególnie w moim przypadku. Dziś miałam zaliczenie z edb i zgadnijcie... ZALICZYŁAM na 5 ;D Ale się przy tym naśmialiśmy. Będzie mi brakować tych osóbek z mojej klasy. Ale taki kolej rzeczy jest, że wszystko się kiedyś kończy, z każdym przyjdzie nam się rozstać. Muszę przyznać, że dzisiejszy dzień przeżyłam lepiej niż wczorajszy. Tak powoli wbijam się w ten szkolny rytm. Co myślicie o narzucaniu innym swojej woli? Czy to w niektórych sytuacjach ma swoje uzasadnienie, czy to jest po prostu chamskie? A tak w ogóle to jak Wam minął dzisiejszy dzień? Ciężko było czy taki lajcik bardziej? Jakieś plany na jutro? Mój to WSTAĆ, PRZEŻYĆ, ZASNĄĆ :)

Buziaki. M. :)

poniedziałek, 27 lutego 2012

tired.

To jakaś masakra. Dziś pierwszy dzień po feriach, a ja wróciłam ze szkoły zmęczona na maksa. Od razu zasnęłam. Nie będę ukrywać, że ta godzinka bardzo mi pomogła. Bo w ogóle to rano wstałam o 6. Wyobrażacie sobie? Wiem, może trochę przesadzam, ale ja w ferie spałam do 11! Trudno mi się przestawić. W szkole jak to w szkole. Godziny ciągnęły się niemiłosiernie długo. Każda jakby zamiast trwać 45 minut, trwałą dwa razy więcej. A do tego jeszcze ta towarzysząca mi myśl, że jak wrócę to się muszę wziąć za naukę, bo jutro zaliczenie pierwszej pomocy i referat z fizyki. A na środę rozprawka z WOS-u i słownictwo z angielskiego. Na szczęście w tym tygodniu tylko jeszcze kartkówka z historii i to na tyle. Za to kolejny tydzień zapowiada się o wiele gorzej. A cały weekend jestem zawalona nauką. Wiem, że nauka nie zając nie ucieknie i lecę zaraz na mój kochany serial Pierwsza miłość. Oglądacie? A jak Wam minął poniedziałek?

Buziaki, M.

niedziela, 26 lutego 2012

Trochę więcej niż książka.

Muzyka, której słucham skłoniła mnie do refleksji, więc o książce dziś nie będzie, może później. Przedstawię wam moją sytuację. Mam psa, właściwie dwa, ale chodzi o tego pierwszego, pana F. Normalnie jest taki, że nie da się go uspokoić, jest wszędzie. Biega, skacze, jak trzeba to i powarczy na nieprzyjaciela. Ale tego dnia coś było nie tak, wychodząc rano do szkoły nie wyszedł, żebym go pogłaskała, myślałam 'śpi'. Ale wróciłam i było to samo, nie wybiegł. Poszłam zobaczyć co się dzieje. A on leży. Serce stanęło mi w gardle. Nie wiedziałam czy krzyczeć, czy zacząć płakać. Pobiegłam po rodziców. Zobaczyli go, zadzwonili, gdzie trzeba, jakieś spekulacje na temat choroby. Powiedzieli: -Czekamy do jutra, jeśli się nie poprawi,jedziemy do weterynarza. Rano wstałam i od razu do niego pobiegłam. Nie zmieniło się. Szybko do samochodu i jedziemy. Ja musiałam zostać w domu. Czekałam, czas się niemiłosiernie dłużył. Wrócili, powiedzieli, że weterynarz nie jest w stanie powiedzieć co mu jest. Nie ma żadnych konkretnych objawów, oprócz tego, że my wiemy, że z niego uszła cała radość. Mijały dni, dwa, trzy. Nie wytrzymałam. Wiedziałam, że coś z nim jest nie tak, ale nie mogłam pomóc. Całe dnie siedziałam i szukałam chorób, objawów, leczenia. Nic. Zaczęłam się modlić, pan F. jest jednym z najważniejszych istot w moim życiu. Z tej ogarniającej mnie bezsilności zamknęłam się w sobie, jakby to miało w czymś mu pomóc. Niedziela wieczór. Jestem tylko z tatą, a pan F. leży. W dzień siedziałam z nim, głaskałam. Tata stwierdzi, że zobaczy co tam u niego. Ja czekając na niego, myślałam co się dzieje, że tak długo nie wraca. Gdy przyszedł, bałam się zapytać co jest, bałam się odpowiedzi. Nie mieliście tak kiedyś? Tata powiedział, że on już prawie nie oddycha. Wtedy coś we mnie pękło. Wpadłam w furię, oskarżając wszystkich za to, co mu jest. Przez łzy wylewałam całą swoją złość, która zbierała się we mnie przez te dni. To była moja bezsilność. Gdy wyszłam, cała drżąc ze strachu przed tym, co mogę zobaczyć wyszedł do mnie. Poszłam z nim na spacer, chciał wyjść! Rano było to samo, leżał i tylko delikatnie biło mu serduszko, to które tak kocham. Do weterynarza. Na miejscu oznajmił, że to najprawdopodobniej otrucie. Ale kto do cholery chciał otruć mi psa? Do tej pory to pytanie krąży w mojej głowie. Kroplówka. Po powrocie jakby coś już się poprawiło, jakby ta iskierka życia wróciła. Z każdym dniem było coraz lepiej. Wiecie jakie to piękne uczucie, gdy patrzę i widzę, że wszystko wraca do normy, że wszystko się układa. Kilka miesięcy później siedzę u siebie w pokoju, maluję paznokcie i nagle słyszę przeraźliwy pisk mojego psa. Nie mam pojęcia co się stało. Cała drżę, zbiegam na dół i pytam co się dzieje. Niestety moja siostra tak samo jak ja nie jest mi w stanie nic powiedzieć. Gdy przytuliła mnie, coś pękło, znowu płacz. Ona wyszła zapytać się co jest panu F. Ja byłam zbyt przerażona tym, co usłyszę. Wróciła. Przez łzy zapytałam co się dzieje, choć tak strasznie bałam się odpowiedzi. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, przecież mógł zginąć. Okazało się, że wpadł pod samochód. Nie wiem jak się wydostał z ogrodzenia. Ma złamaną łapę, tylko złamaną łapę. Moja radość była nie do opisania. Nic mu się nie stało. Okazało się z czasem, że pan F. to najsilniejszy pies jaki istnieje. Bez problemu biega na trzech łapkach. Widzę, że go to trochę boli, ale nie pokazuje tego, jeśli nie musi. A Wy macie kogoś, kto jest dla Was tak ważny jak dla mnie pan F. i pan C.? Czy też przeżyliście takie chwile jak ja? Śmiało, podzielcie się ze mną :)

sobota, 25 lutego 2012

INTRUZ

To moja najukochańsza książka. Ma 559 stron, przez które przeszłam. Myślałam, że to zaledwie 50 stron. Czyta się niesamowicie szybko. Bardzo nie lubię fantastyki, a taką niestety odrobinkę jest, ale jeśli się w to wczuć to tak jak w prawdziwym życiu. Stephenie Meyer jest również autorką sagi Zmierzch. Nie czytałam, co prawda, ale przymierzam się. Oczywiście, jak w każdej książce są wątki miłosne, które z czasem biorą górę nad całą fabułą. O tej powieści nie da się napisać krótko, ale postaram się troszeczkę skrócić.
Przyszłość. Nasz świat opanował niewidzialny wróg.  Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała oraz umysły i wiodą w nich na pozór niezmienione życie. W ciele Melanie - jednej z ostatnich dzikich istot ludzkich zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda. Wertuje ona myśli Melanie w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów. Tymczasem Melanie podsuwa jej coraz to nowe wspomnienia ukochanego mężczyzny, Jareda, który ukrywa się na pustyni. Wagabunda nie potrafi oddzielić swoich uczuć od pragnień ciała i zaczyna tęsknić za mężczyzną, którego miała pomóc schwytać. Wkrótce Wagabunda i Melanie stają się mimowolnymi sojuszniczkami i wyruszają na poszukiwanie człowieka, bez którego nie mogą żyć. Znajdują Jareda i brata Melanie. Z czasem każda z nich odnajduje siebie w sobie. Wagabunda i Melanie zaczynają wspólne życie, jednak Wagabunda z trudem próbuje zdobyć zaufanie ludzi i wiarę w to, że Melanie żyje w niej.
POLECAM! To pierwsza książka, na której czekam ekranizacje. Ogólnie wolę czytać, ale ta książka ma w sobie coś, co obudziło we mnie pragnienie zobaczenia filmu. Nauczyłam mnie ona, że można wszystko, nawet odbudować zaufanie stracone lub nadszarpnięte. Przy okazji pokazała również nieufną i zawistną naturę człowieka. Bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto nas nie akceptuje i Wagabunda też ma problem z taką osobą. Ale powieść ukazuje, że jeśli dobrze poszukamy to znajdziemy kogoś życzliwego, kogoś kto zechce pomóc. Wagabunda z Melanie nie poddają się. Tutaj również poleciało mi kilka łez, ale warto!

Pozdrawiam, M.

piątek, 24 lutego 2012

List w butelce

Teraz już o książce. Na razie jedyna jaką przeczytałam Nicholasa Sparksa, aczkolwiek już jedną sobie zamówiłam, a kolejną pożyczam od koleżanki. Cóż za nieludzka pora jest teraz, ale oglądam film i sobie przy okazji piszę. List w butelce to piękna, a właściwie najpiękniejsza książka jaką przeczytałam. Wstyd się przyznać, ale płakałam przy niej jak bóbr. Gdy ktoś wchodził do pokoju to śmiał się ze mnie, a dla mnie to naprawdę nie było śmieszne. Ogólnie o książce:
Wyrzucona za burtę butelka, zdana na kaprys losu, mogła trafić w najodleglejszy zakątek świata. Zamiast tego, po niecałym miesiącu podróży, wypłynęła na plaży nad zatoką Cape Cod, gdzie znalazła ją spędzająca nadmorskie wakacje Theresa Osborne, dziennikarka z Bostonu, samotnie wychowująca dwunastoletniego syna. W środku był list miłosny napisany do zmarłej żony i zaczynający się od słów: "Moja najdroższa Catherine, tęsknię za Tobą, ukochana, tak jak zawsze, ale dzisiaj było mi bardzo ciężko, bo ocean śpiewał o naszym wspólnym życiu." Zaintrygowana i przejęta do głębi historią pary kochanków, Theresa rozpoczyna poszukiwania człowieka, który potrafił tak mocno i wiernie kochać. Kim był mężczyzna? Gdzie się teraz znajduje? Jej spotkanie z tajemniczym Garrettem zaowocuje wielką miłością. 
Napisałabym jak się to skończy, ale pewnie nie zachęciłoby was to do przeczytania. Ale koniec książki to momenty, które wyciskają łzy jak cebula. Płakałam jak małe dziecko, gdy się kończyła. NAPRAWDĘ POLECAM! Jeśli przeczytacie to proszę o Wasze opinie - są mile widziane:) wrzucam dla Was okładkę :) może zachęcająco nie wygląda, ale pobudza wyobraźnię.


Pozdrawiam, M.

Początek

Tytuł banalny jak i cała początkowa notka. Być może, gdy już wbiję się w ten rytm blogowania, banalność zniknie. Ja mam przynajmniej taką nadzieję. Reaktywuję bloga po raz szósty (chyba). Tym razem żadnego ukrywania. Chcesz obserwować, proszę bardzo, jeśli twój blog mnie zainteresuje, odwdzięczę się tym samym. Nie zależy mi na oglądalności czy komentarzach. Tu chciałabym opisywać swój dzień i najbardziej - książkę, którą właśnie przeczytałam. Tego samego chciałabym od was, żebyście polecali mi jakieś książki i dzielili się ze mną jak wam minął dzień.

Pozdrawiam, M. :)